Jeżdżąc po świecie, przeżywając przygody, poznając nowych ludzi, nowe kraje oraz piękne miejsca trudno jest podzielić się tymi wspomnieniami. Doznając jednak przepięknych wrażeń wzrokowych od 5 lat starałem się chociaż upamiętniać te najpiękniejsze chwile na zdjęciach by choć w taki sposób przekazać je dalej i podzielić się nimi także z Wami..
Jak dawniej napisałem niestety nie wszystko możliwe jest by ubrać w słowa dlatego opisywać niczego nie chciałem– dziś jednak po raz pierwszy zrobię wyjątek, bo prócz tego co widziałem postaram się napisać także to co odczułem. Zawsze sądziłem, że zdjęcia oddadzą największa prawdę z podroży ale dobrze wiemy, że jest jeszcze w nas coś takiego jak wyobraźnia, odczucia subiektywne- może jeśli wiec napisze choć kilka słów, może dodatkowo w te właśnie zdjęcia tknę także trochę życia- życia ze Świata i miejsc, w którym powstały.. Ostatecznie czytając książkę nie widzimy fotografii a jednak opisy tak wspaniale poruszają nasz umysł, że oczami wyobraźni potrafimy zobaczyć przesuwające się w głowie obrazy i wczuwamy się w to co autor miał nam do przekazania..
Dlaczego jednak akurat na ten pomysł wpadłem przy obrazach z Chile, dlaczego nie przy innych krajach skoro wcześniej tym bardziej towarzyszyły mi dzikie pejzaże Safari, wznoszące się wysoko wieżowce, tropikalne lasy czy ogromne wodospady.. Cóż, do końca sam nie wiem, prawdą jednak jest to, że ogrom widoków jakie tam ujrzałem a jakie do tej pory nie miałem nigdzie jeszcze w takim wydaniu możliwości oglądać był powalający. Zaczynając od góry kraju gdzie pustynny krajobraz przypomina bardziej księżyc niż kule ziemską, gdzie na tym najsuchszym obszarze na ziemi od 160 lat nie zanotowano żadnych opadów, gdzie na wysokości 4700m.npm. kreci się w głowie bo brakuje już tlenu, gdzie gdy szybciej idziesz odczuwasz jakby cale ciało cie szczypało i mrowiło, gdzie wahania temperatury miedzy nocą a dniem to 7 na minusie a 42 na plusie, gdzie góry o formacji i kolorach przypominają świąteczny kolorowy keks a wulkany dumnie wznoszą się do wysokości 6000m a laguny z turkusową wodą zamiast plaży z piasku maja wybrzeże białe jak śnieg z krystalicznymi odblaskami i refleksami świetlnymi gdyż cale pokryte są gruba warstwa soli, a jednocześnie kąpiąc się w wodzie nie musisz wykonywać żadnych ruchów ponieważ jest tak zasolona, że unosi cię jak na dmuchanym materacu, gdzie żyją sobie flamingi jak u nas gołębie, gdzie zamiast krów pasa się lamy, gdzie biegają strusie a na obiad zamiast kotleta z wołowiny dostajesz szaszłyka z mięsa lamy a do tego wszystkiego w maleńkich miasteczkach z zupełnie odmienną dla nas zabudową żyją sobie wspaniali, mili, uczynni, prawdziwi, nie zepsuci jeszcze cywilizacją ludzie to wszystko sprawia, iż czujesz, że to już nie plastikowa Tajlandia, nie sztuczna Bali, ani agresywna finansowo Europa- tam życie po prostu toczy się swoim torem i wszystko wygląda inaczej niż to, do czego my zdołaliśmy się już tu w europejskich krajach przyzwyczaić..
Kilka dni tam spędziłem , wiele zwiedziłem, wiele zjechałem – migawki wspomnień zobrazują za chwile zdjęcia, choć muszę przyznać również, że to najsuchsze powietrze jakie kiedykolwiek czułem także dało się trochę we znaki stąd cieszyłem się już, gdy poleciałem na sam dól Chile, gdzie powietrze już trochę wilgotniejsze a wysokości dla nas bardziej przyjazne- a mianowicie do cudownej Patagonii..
Narodowy Park o ogromnym obszarze i dość sławnej nazwie Torres del Paine z przepięknymi niebieskimi jeziorami, wodospadami, zielonymi dolinami , górami ze szczytami pokrytymi śniegiem oraz najsławniejszej formacji skalnej w kształcie 4 strzelistych wież, na które tylko alpiniści z dobrym sprzętem mają odwagę się wspinać- po prostu zapewniają dla oka rajskie wrażenia. Ale mówić o raju to i taki w zupełnie nowej wersji przeżyłem, by nie sformułować że dla mnie było to jak Ufo na ziemi.
Otóż wszyscy znamy rajskie plaże, które kojarzą się nam z białym piaskiem, słoneczkiem, palmami a na horyzoncie kołyszącymi się falami na błękitnym morzu...
Ale gdyby tak zabrać te palmy a zastąpić widoki strzelistymi górami, słoneczko nadal świeci, a Ty leżysz sobie na plaży, na piasku; morza tez jednak nie ma tylko jest ogromne jezioro ale co dziwne na nim także bujają się fale- ciepło, błogo, miło, czujesz się trochę jak na jakimś wypoczynkowym urlopie, chłonąc ciepło i spokój na plaży gdy nagle co widzisz...??? Co na tym jeziorze sobie pływa...? Ogromne lodowce na kilka metrów wysokie, oraz co jakiś czas bujające się kry i kawałki lodu błyskające w świetle słońca jak jakaś fatamorgana w tej rajskiej scenerii. Wszystko wiec się mieści w moich wyobrażeniach ale połączenie słońca, plaży i fal z lodowymi wielkoludami w tym samym miejscu i czasie to ja jeszcze nigdy nie doświadczyłem...
Dla mnie to było po prostu jak Ufo- gdybym nie widział, chyba bym nie uwierzył...
Choć jeszcze większy, ech tam większy- przeogromny lodowiec stanął przede mną gdy na jeden dzień wybrałem się do Argentyny- ale tam to już po prostu jakby centrum dużego miasta wyczyścić a zamiast 6-piętrowych domów powstawiać tej samej wielkości lodowce, które od czasu do czasu po kawałku kruszą się i z wielkim hukiem wpadają do wody..
Kolejne miejsce to Puerto Montt a z niego wygodnym busem jakie u nas w Europie niestety nie jeżdżą do przeuroczego miasteczka Pucon. To coś jak w Polsce Zakopane, tyle ze przy pięknym jeziorze a zamiast gór ponad miasto wystają ośnieżone szczyty wulkanów, podmuchujące od czasu do czasu chmurkami dymu...
Kolejne piękne miejsce, choć to już bardziej pod turystów ale nie ma się co dziwić gdyż to najważniejsze miasto wypoczynkowe dla Chilijczyków a i Ci najbogatsi maja tam swoje pokaźne domy nad brzegiem jeziora, z wielkimi ogrodami, prywatnymi basenami, jachtami.. A skoro o basenach mowa to zaledwie kilka minut od miasteczka termalne, gorące źródła, gdzie wieczorową pora zbierają się ludzie z piwem, winem i tak w gorącej wodzie pod gwieździstym niebem moczą się i gawędzą choćby do samego rana jeśli na to przyjdzie ochota. Ja po tych kąpielach czułem się trochę jak po saunie wiec dość że przyjemnie to i jeszcze zdrowotnie (-: he he żeby było śmiesznie właśnie siedząc w takim gorącym źródełko , na drugim końcu świata nagle usłyszałem polską mowę- jak się okazało chłopak z dziewczyna podróżują sobie już 2 miesiąc po Ameryce Południowej i właśnie się tam z nimi spotkałem. Miesiąc mieszkali w Buenos Aires, po czym zjechali Argentynę a teraz zaczynali Chile, chcąc dotrzeć do Brazylii i Boliwii- planując powrót do Polski dopiero za 3 miesiące- to się nazywają dłuższe wakacje... (-:
Jako że stolicą Chile jest Santiago- wypada nadmienić o niej choć słówko- 5 mln ludzi z czego 40% populacji całego Chile zamieszkuje to miasto- przypominające mi trochę Barcelonę bo wiele budowli w takim stylu, jednak także miejscami przypominające metropolie bo z wieżowcami wznoszącymi się nad miastem ale co najbardziej urokliwe to zawsze pięknie ośnieżone, wysokie Andy na horyzoncie, choć mimo to jednak w mieście palmy i ciepło. Ach właśnie!!!! Co było najdziwniejsze dla mnie. Do tej pory odwiedzałem zawsze kraje o okolicach równika wiec zawsze tropik i ciemno po 19.00 godzinie. Tutaj natomiast było to śmieszne uczucie bo będąc dokładnie po drugiej stronie ziemi względem Polski; na południowej kuli w grudniu trwa koniec wiosny a dokładnie 22go grudnia kiedy u nas zaczyna się zima tak u nich zaczyna się lato... Zmrok zapada około 23.00- bo to najdłuższe dni, w sklepach truskawki, czereśnie, kwitną piwonie, róże, zboże na polach.... A do tego co wszędzie?? ..bombki, choinki i Mikołaj he he- szkoda mi ich troche- Europa wymusiła kanon Świąt Bożego Narodzenia połączony z zimą, śniegiem ... a oni przeżywają to święto gdy dokładnie w tym czasie zaczyna się u nich lato...
Ale mówiąc o prawdziwym lecie wypada przejść do magicznego zakątka Chile jakim jest Wyspa Wielkanocna... Tajemnicza, dziwna, trochę jak zapomniana przez cywilizacje, trochę jak ostatni kawałek na ziemi gdzie czas nie przyspieszył, gdzie ludzie żyją jak sto lat temu w Europie- gdzie facet to prawdziwy macho a kobieta także pracy przy koniach czy pługu się nie boi. Żyjący prosto, bez metek Prady, czy Diora, bez luksusowych samochodów, bez Ikei aczkolwiek w małych domkach z wszystkim co niezbędne do życia...
Zwiedzając jednak wyspę prócz wiadomych niesamowitych Moai wszędzie widać konie- i nie takie jak u nas na uwięzi w ogrodzeniu, tam po prostu biegają stadami, myślę że nalezą do kogoś, bo czasami widać jak ktoś je tam pędzi z miejsca na miejsce ale robią wrażenie jakby żyły dziko- zresztą podobno wyspę zamieszkuje 2500 ludzi a 3500 koni- więc samo to mówi za siebie... Nie wiem wiec czy bardziej one czy posągi zrobiły na mnie wrażenie choć Moai´e rozstawione wszędzie na każdym kroku przypominają poprzednia cywilizację klanów, dając do myślenia czy film Rapa Nui rzeczywiście opowiada fakty czy jednak całkiem inne zdarzenia miały tam miejsce- bo w końcu jak i kto wyciosał tak potężne posągi z kamienia, które przetrwały do dziś zapewniając nam te tajemnicze myśli i magiczne odczucia..
Niesamowity jest wulkan na wyspie, oraz miejsce w którym niegdyś wykuwali te posagi... Ogólnie mało drzew, tylko jedna piaszczysta plaża z palmami, reszta wyspy to wszędzie klify z wulkanicznej skały... Ostatecznie na nim właśnie ta wyspa powstała.. W wiosce mili ludzie choć trochę jakby dzicy, trochę jakby nieufni, trochę jakby nagle odkryci przez cywilizację gdy starali się żyć w ukryciu.

Wiele by opisywać.. Jeden kraj- tyle twarzy, tyle oblicz- od piaszczystych, skalistych pustyń po strome ośnieżone góry, lodowce, wulkany i pozostałe po nich poszczępione wybrzeża Wyspy Wielkanocnej.. Tak zróżnicowany kraj postanowiłem dlatego podzielić na dwie części. Chile i Rapa Nui, którą zamieszczam na osobnej stronie -zresztą leząca 3700km i 5 godzin lotem od najbliższego stałego lądu myślę, że zasługuje na oddzielne honorowe miejsce w mojej galerii- ostatecznie kiedyś był to niezależny kawałek ziemi, który bądź co bądź Chile przypisało do swojego kraju...

Cóż więc- pozostaje mi tylko życzyć miłego oglądania..
Mam nadzieję do następnego razu. Z pozdrowieniami. Permesco.